W czasie ostatniej wizyty w bibliotece moim oczom ukazała się “Trylogia czasu” Kerstein Gier. Mając na uwadze to, że słyszałam same pochlebne opinie o tych książkach, postanowiłam wypożyczyć pierwszą część. Jednak nie ma to jak nieświadomość i niewiedza, która część jest pierwsza. Zaczęłam przeszukiwać półki, aż w końcu natknęłam się na kolejną część tej serii. Okazało się, że trzymam w dłoniach pierwszą i drugą część.
(...)
Wtedy właśnie stwierdziłam, że skoro mam już dwie pierwsze to czemu nie poszukać jeszcze trzeciej? Tak więc wyszłam z biblioteki przepełniona ciekawością i niesamowitym uczuciem oczekiwania, które było wręcz fizycznie odczuwalne.
Następnego dnia rozpoczęłam lekturę. Nie wiem czy byłam zawiedziona czy tez wręcz przeciwnie. Prawda jest taka, że książka na początku niemiłosiernie mi się dłużyła. Ciągłe opisy i wyjaśnienia, które tak naprawdę nic nie tłumaczyły, były dla mnie prawdziwą katorgą. Niby cały czas się coś działo, ale nie była to konkretna akcja. Wszystko było takie rozwlekłe… Aż w końcu nadszedł ten moment - Gwen pierwszy raz przeskoczyła w czasie. To było to! Jednak już po chwili okazało się, że w związku z tym doniosłym wydarzeniem, zostałam zasypana jeszcze bardziej ciągnącymi się opisami. Najpierw relacja mówiąca o tym, gdzie Gwendolyn trafiła i jak tam wszystko wyglądało, a później szczegółowa analiza jej przeżyć i uczuć ;/ I tak co kilka stron… Można by powiedzieć, że to istny koszmar, gdyby nie jeden mały, lecz niezwykle istotny, szczegół. “Czerwień Rubinu” jest niesamowicie wciągająca. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zostałam wessana w ten oszałamiający świat, gdzie bariery czasowe prawie że nie istnieją. Umknął mi moment, kiedy zaczęłam z zapartym tchem śledzić przygody Gideona i Gwendolyn. Tak szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, kiedy nastąpił ten moment, w którym nie mogłam oderwać wzroku od tekstu.
Czytając, cały czas myślałam o tym, że to absurd, iż książka rozkręciła się, tak naprawdę, dopiero po ponad 100 stronach. Jednak świadomość, że nawet w tym, nieco nudnawym, początku było coś niesamowicie wciągającego, sprawiła, że się nie zniechęciłam. Tak naprawdę już wtedy byłam świadoma, że o zniechęceniu nawet nie może być mowy, ponieważ nie jestem w stanie porzucić tej książki, zostawić ją nieprzeczytaną. Na lekcjach, przerwach, w domu i w szkole, a nawet w autobusie moje myśli były zaprzątnięte genami podróży w czasie, chronografem, ucieczką, zakazaną miłością i wielką tajemnicą.
Tak jak napisałam, książka nie jest pozbawiona wad. Rodzina, która irytuje nie tylko główną bohaterkę, lecz także czytelnika, obszerne opisy, akcja, która raz gna w zawrotnym tempie, a raz niemiłosiernie się ślimaczy… Ale to nic… Te wszystkie mankamenty umykają w czasie czytania. Nawet te nagłe, wręcz dziwne i niepasujące, ocieplenie relacji pomiędzy Gwen a Gideonem można przełknąć. Pani Gier miała tak niesamowity i niepowtarzalny pomysł, że tej serii nie da się z niczym ani porównać ani pomylić. A to z kolei, w porównaniu ze sposobem, w jaki książka została napisana, sprawia, że kto raz po nią sięgnie, ten już się nie uwolni. Stopniowo potęgowana ciekawość powoduje, że nawet w przydługich opisach można odnaleźć coś naprawdę fascynującego, nieważne czy będzie to opis przedwojennej architektury czy osiemnastowiecznej mody.
Prawie przez cały czas czytania “Czerwieni Rubinu” chodziłam z ogromnym uśmiechem na twarzy. Nie mogłam się go pozbyć tak samo jak nie mogłam się pozbyć myśli o Gwen i Gideonie. To w końcu było to. Po długim czasie i naprawdę wielu książkach, w końcu znów udało mi się natrafić na utwór, który był tak niesamowity, że pochłonął mnie bez reszty. Od tak dawna nie mogłam znaleźć takiego dzieła… To sprawiało że chwilami wątpiłam w sens mojej miłości do książek i czytelnictwa, ale ta książka była jak plaster na ranę dla, znużonego monotonią ówczesnej literatury, książkoholika.
Komu polecam tą książkę? Z czystym sumieniem stwierdzam, że wszystkim. I tym, którzy od lat są powszechnie znanymi ze swojego nałogu, książkoholikami i początkującym czytelnikom, którzy sięgają po książkę z ciekawości, traktując ją tylko jako eksperymentalną odskocznię od telewizji i Internetu. “Starzy” czytelnicy odnajdą w niej nową jakość i powiew świeżości, a “nowi” przekonają się, że czytanie jest dużo lepsze od bezmyślnego gapienia się w ekran telewizora.
Kolejna wspaniała książka, na którą trafiłam zupełnie przypadkiem, w której przyciągnęła mnie... No właśnie. Okładka. Już samo opracowanie graficzne przypadło mi do gustu, więc pożyczyłam. Zaczęłam czytać i po kilku stronach stwierdziłam, że jeśli okładkę można uznać za udaną, to sama treść jest wręcz genialna. Momentalnie przepadłam w świecie Gwendolyn, jej uczuć, zmartwień i trudności, z którymi musiała się zmagać przez swoją własną matkę,
(...)
przez wiele lat ukrywającą przez Lożą hrabiego de Saint Germain pewną bardzo istotną wiadomość...
Zdecydowanie polecam tym, których fascynują podróże w czasie. Albo nie, serdecznie polecam „Czerwień rubinu” wszystkim – najwyżej sobie na mnie popsioczycie i rzucicie lekturę. A jeśli tego nie zrobicie, fascynacja podróżami w czasie gwarantowana!
„- Gotowa, Gwendolyn? - zapytał w końcu.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów” Świetna powieść porywająca duszę każdej rozmarzonej nastolatki! Właśnie tak opisałabym tę tajemniczą książkę, zawierającą zagadki, które z wielką chęcią chciałam rozwiązywać.
Gwendolyn – niby cicha, poukładana dziewczyna z lekko poszarpaną przeszłością. Pewnego dnia odkrywa dar, z którego nie jest ani trochę zadowolona,
(...)
szybciej popadłaby w ciężką depresję niż chciałaby móc PODRÓŻOWAĆ W CZASIE.
Gideon – drugi główny bohater naszej lektury. Jest o dwa lata starszy od swojej nowej życiowej towarzyszki Gewndolyn i o wiele doroślejszy na tle psychicznym. Pochodzi z bogatej rodziny, która od najmłodszych lat przygotowywała i przyzwyczajała go do wszelkich trudności związanych z podróżami w czasie.
Czy dwójka w ogóle nie pasujących do siebie nastolatków może zjednoczyć siły i zrozumieć chwile, które mogą być kropką nad I w ich ciężkim, dawnym życiu? Jasne, że tak! A jeżeli chcecie to ujrzeć oczami Waszej wyobraźni, to bez dwóch zdań powinniście już teraz łapać się za fenomenalną opowieść, którą stworzyła Kerstin Gier.
Całą pozycję „Czerwień rubinu” oceniam nad wyraz pozytywnie. Książka wciągnęła mnie swoją fabułą już od pierwszych stron i przez kilka najbliższych godzin nie puściła aż do epilogu. Kreacja głównej bohaterki była wręcz cudowna! Dawno nie spotkałam się z tak intrygującym stworzeniem pierwszoplanowo bohatera, wokół którego jak wiemy będzie się toczyć większość akcji. Sam pomysł na powieść również był wspaniały, mogłabym nawet powiedzieć, że po prostu niespotykany. Jeszcze nigdy nie czytałam książki o podróżach w czasie, ale już teraz wiem, że bezsprzecznie zostanę ogromną fanką takiej wciągającej literatury.
Jedynym aspektem, który nie do końca mi przypasował był wątek romantyczny, lecz przez większość mijanych stron dałam radę zacisnąć zęby, niestety ma szczęka puściła pion w ostatniej scenie, gdy doszło do nieoczekiwanego przeze mnie zbliżenia, o którego NIE wydarzenie modliłam się od połowy lektury… No cóż, nie możemy mieć wszystkiego… ale mimo to mamy tę boską książkę!
Szczerze polecam!!!
Następnego dnia rozpoczęłam lekturę. Nie wiem czy byłam zawiedziona czy tez wręcz przeciwnie. Prawda jest taka, że książka na początku niemiłosiernie mi się dłużyła. Ciągłe opisy i wyjaśnienia, które tak naprawdę nic nie tłumaczyły, były dla mnie prawdziwą katorgą. Niby cały czas się coś działo, ale nie była to konkretna akcja. Wszystko było takie rozwlekłe… Aż w końcu nadszedł ten moment - Gwen pierwszy raz przeskoczyła w czasie. To było to! Jednak już po chwili okazało się, że w związku z tym doniosłym wydarzeniem, zostałam zasypana jeszcze bardziej ciągnącymi się opisami. Najpierw relacja mówiąca o tym, gdzie Gwendolyn trafiła i jak tam wszystko wyglądało, a później szczegółowa analiza jej przeżyć i uczuć ;/ I tak co kilka stron… Można by powiedzieć, że to istny koszmar, gdyby nie jeden mały, lecz niezwykle istotny, szczegół. “Czerwień Rubinu” jest niesamowicie wciągająca. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zostałam wessana w ten oszałamiający świat, gdzie bariery czasowe prawie że nie istnieją. Umknął mi moment, kiedy zaczęłam z zapartym tchem śledzić przygody Gideona i Gwendolyn. Tak szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, kiedy nastąpił ten moment, w którym nie mogłam oderwać wzroku od tekstu.
Czytając, cały czas myślałam o tym, że to absurd, iż książka rozkręciła się, tak naprawdę, dopiero po ponad 100 stronach. Jednak świadomość, że nawet w tym, nieco nudnawym, początku było coś niesamowicie wciągającego, sprawiła, że się nie zniechęciłam. Tak naprawdę już wtedy byłam świadoma, że o zniechęceniu nawet nie może być mowy, ponieważ nie jestem w stanie porzucić tej książki, zostawić ją nieprzeczytaną. Na lekcjach, przerwach, w domu i w szkole, a nawet w autobusie moje myśli były zaprzątnięte genami podróży w czasie, chronografem, ucieczką, zakazaną miłością i wielką tajemnicą.
Tak jak napisałam, książka nie jest pozbawiona wad. Rodzina, która irytuje nie tylko główną bohaterkę, lecz także czytelnika, obszerne opisy, akcja, która raz gna w zawrotnym tempie, a raz niemiłosiernie się ślimaczy… Ale to nic… Te wszystkie mankamenty umykają w czasie czytania. Nawet te nagłe, wręcz dziwne i niepasujące, ocieplenie relacji pomiędzy Gwen a Gideonem można przełknąć. Pani Gier miała tak niesamowity i niepowtarzalny pomysł, że tej serii nie da się z niczym ani porównać ani pomylić. A to z kolei, w porównaniu ze sposobem, w jaki książka została napisana, sprawia, że kto raz po nią sięgnie, ten już się nie uwolni. Stopniowo potęgowana ciekawość powoduje, że nawet w przydługich opisach można odnaleźć coś naprawdę fascynującego, nieważne czy będzie to opis przedwojennej architektury czy osiemnastowiecznej mody.
Prawie przez cały czas czytania “Czerwieni Rubinu” chodziłam z ogromnym uśmiechem na twarzy. Nie mogłam się go pozbyć tak samo jak nie mogłam się pozbyć myśli o Gwen i Gideonie. To w końcu było to. Po długim czasie i naprawdę wielu książkach, w końcu znów udało mi się natrafić na utwór, który był tak niesamowity, że pochłonął mnie bez reszty. Od tak dawna nie mogłam znaleźć takiego dzieła… To sprawiało że chwilami wątpiłam w sens mojej miłości do książek i czytelnictwa, ale ta książka była jak plaster na ranę dla, znużonego monotonią ówczesnej literatury, książkoholika.
Komu polecam tą książkę? Z czystym sumieniem stwierdzam, że wszystkim. I tym, którzy od lat są powszechnie znanymi ze swojego nałogu, książkoholikami i początkującym czytelnikom, którzy sięgają po książkę z ciekawości, traktując ją tylko jako eksperymentalną odskocznię od telewizji i Internetu. “Starzy” czytelnicy odnajdą w niej nową jakość i powiew świeżości, a “nowi” przekonają się, że czytanie jest dużo lepsze od bezmyślnego gapienia się w ekran telewizora.
Zdecydowanie polecam tym, których fascynują podróże w czasie. Albo nie, serdecznie polecam „Czerwień rubinu” wszystkim – najwyżej sobie na mnie popsioczycie i rzucicie lekturę. A jeśli tego nie zrobicie, fascynacja podróżami w czasie gwarantowana!
Uśmiechnęłam się do niego.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów” Świetna powieść porywająca duszę każdej rozmarzonej nastolatki! Właśnie tak opisałabym tę tajemniczą książkę, zawierającą zagadki, które z wielką chęcią chciałam rozwiązywać.
Gwendolyn – niby cicha, poukładana dziewczyna z lekko poszarpaną przeszłością. Pewnego dnia odkrywa dar, z którego nie jest ani trochę zadowolona, (...) szybciej popadłaby w ciężką depresję niż chciałaby móc PODRÓŻOWAĆ W CZASIE.
Gideon – drugi główny bohater naszej lektury. Jest o dwa lata starszy od swojej nowej życiowej towarzyszki Gewndolyn i o wiele doroślejszy na tle psychicznym. Pochodzi z bogatej rodziny, która od najmłodszych lat przygotowywała i przyzwyczajała go do wszelkich trudności związanych z podróżami w czasie.
Czy dwójka w ogóle nie pasujących do siebie nastolatków może zjednoczyć siły i zrozumieć chwile, które mogą być kropką nad I w ich ciężkim, dawnym życiu? Jasne, że tak! A jeżeli chcecie to ujrzeć oczami Waszej wyobraźni, to bez dwóch zdań powinniście już teraz łapać się za fenomenalną opowieść, którą stworzyła Kerstin Gier.
Całą pozycję „Czerwień rubinu” oceniam nad wyraz pozytywnie. Książka wciągnęła mnie swoją fabułą już od pierwszych stron i przez kilka najbliższych godzin nie puściła aż do epilogu. Kreacja głównej bohaterki była wręcz cudowna! Dawno nie spotkałam się z tak intrygującym stworzeniem pierwszoplanowo bohatera, wokół którego jak wiemy będzie się toczyć większość akcji. Sam pomysł na powieść również był wspaniały, mogłabym nawet powiedzieć, że po prostu niespotykany. Jeszcze nigdy nie czytałam książki o podróżach w czasie, ale już teraz wiem, że bezsprzecznie zostanę ogromną fanką takiej wciągającej literatury.
Jedynym aspektem, który nie do końca mi przypasował był wątek romantyczny, lecz przez większość mijanych stron dałam radę zacisnąć zęby, niestety ma szczęka puściła pion w ostatniej scenie, gdy doszło do nieoczekiwanego przeze mnie zbliżenia, o którego NIE wydarzenie modliłam się od połowy lektury… No cóż, nie możemy mieć wszystkiego… ale mimo to mamy tę boską książkę!
Szczerze polecam!!!